Drodzy parafianie!


Mamy już połowę października. Nabożeństwo różańcowe także na półmetku. W połowie drogi na pielgrzymce albo na  górskich wędrówkach można złapać jakiś kryzys, zmęczyć się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Pamiętam moją pierwszą pielgrzymkę pieszą na Jasną Górę, było to w sierpniu 1985 roku, miałem wtedy 15 lat. Jakimś cudem rodzice zgodzili się i puścili mnie, małolata, na tę pielgrzymkę. Zawsze, od dzieciństwa,  ciągnęły mnie takie przygody i wyprawy. Oczywiście z mojej parafii z Kowalewa Pomorskiego na tę pielgrzymkę ruszyło z 50 osób, dołączyliśmy  do grupy z Torunia, która razem liczyła ponad 500 osób. Były to lata osiemdziesiąte, zatem wygód dla pielgrzyma wielkich nie było, większość noclegów w stodołach, ale gościnność ludzi wobec pielgrzymów była przeogromna. Grupa kowalewska była nadzwyczaj zgrana, młodszymi debiutantami pielgrzymkowymi szybko zaopiekowali się starsi koledzy i koleżanki. A pielgrzymka tego roku była bardzo trudna, i do tego właśnie zmierzam. Deszcz lał niemiłosiernie, przez wiele dni. Mokre były wszystkie ciuchy. Nie było sensu, pamiętam, rano ubierać suchych spodni, bo za chwilę były mokre. Lepiej trzeba było zostawić sobie coś suchego na wieczór. Zatem wskakiwało się w mokre portki z rana i w drogę. Nawiasem mówiąc, nic tak nie stawia człowieka rano na nogi jak mokre spodnie, polecam, lepsze niż kawa. Jednym słowem pielgrzymowanie w 1985 r. to był trudny wyczyn. Wielu wycofało się z tej pielgrzymki, bo przeziębienie, odciski,  a przede wszystkim zabrakło sił psychicznych i duchowych. Pytanie rodzi się więc takie: kto mówił, ze życie to łatwa droga? Czy może Jezus obiecywał swoim uczniom, że ta wędrówka z Nim będzie lekka? Wręcz przeciwnie; mówił o wąskiej bramie, krzyżu, zajmowaniu ostatniego miejsca i wielu innych, niepopularnych dziś w świecie dobrobytu i wygody hasłach. A jednak Chrystus nie mówił tylko o wysiłku, ale też o celu, do którego zmierzamy, czyli o wieczności oraz o tym , że na tej drodze, tu na ziemi zawsze będzie z nami.

     Każda zatem pielgrzymka ma swój początek, środek i koniec. Z początkami bywa różnie, ciężko najpierw po prostu zacząć, wystartować. Podobnie może być z październikowym różańcem – trzeba zacząć. Okazuje się, że to nie jest takie proste. Powody? Są ich dziesiątki. Każdy je zna z własnego doświadczenia najlepiej. Potem jest też środek: drogi, pielgrzymki, wędrowania. W połowie październikowej drogi różańca też może być różnie. Jak z każdą drogą. A to oglądamy się za siebie, a to coś boli, coś rozprasza, niepokoi, martwi, coś w końcu podpowiada – „ a może nie warto”. Czasem w połowie drogi trzeba stoczyć ciężką bitwę z samym sobą i także z tym, który podpowiada – „zawróć”. Te decyzje podjęte w środku drogi są czasem ważniejsze niż te z początku. Tak może być, na przykład, w małżeństwie. Odnowienie ślubu w połowie drogi jest czasem trudniejsze niż samo zawarcie małżeństwa. Ale jak już się odnowi, to…

      Zatem połowa października, połowa nabożeństw różańcowych. Gdzie jestem? To pytanie odnosi się to nie tylko do różańca.

Ks. Sławomir Witkowski

- Parafia pw. Sw. Bartlomieja Apostola w Mszanie

stat4u